Zawsze mnie fascynował. Odnosi się do polaryzacji natury wszechrzeczy i wzajemnego przenikania się sprzecznych elementów. Opisuje ciągłą oscylację między biegunami jasności i ciemności, ducha i materii, dobra i zła. Wszyscy znamy to odkąd zobaczyliśmy po raz pierwszy Gwiezdne wojny, Smerfy czy Robin Hooda. Jednak niewinna dziecinna wizja walki jednostek krystalicznie czystych przeciwko demonom zepsucia zaciera się gdzieś w drodze, w prozie tzw. "dorosłości". Mimo to po ziemi wciąż drepcze sporo ludzi, którzy pojmują samych siebie w takich skrajnych kategoriach, uważając za wcielenie wszelkich cnót. Eksperci od głowy uznali to ostatnio za oznakę zdrowia psychicznego. Człowiek zdrowy psychicznie ma wg najnowszych doniesień ogólnie zawyżone poczucie własnej wartości, i z tą megalomanią tkwi i idzie przez życie. Przekonanie, że to inni są źli czy przygłupi dostarcza "zdrowemu" samoodnawialnego, świetnego samopoczucia. Ostatnio jednak coraz częściej spotykam się w sieci z wypowiedziami w duchu manicheistycznym. Są to osoby konstruktywnie krytyczni, zdaje się, że również wobec siebie. Wiedzą, że bez walki wewnętrznej o tą lepszą stronę naszego ja zbyt daleko nie zajdziemy jako ludzkość.
Gdzie, kiedy i za czyją sprawą zrodził się manicheizm możesz sobie wygooglować, a ja pewnie nie raz do niego powrócę w innych postach...
Przytoczę jeszcze krótką powiastkę. Nie wiem kto jest jej autorem, ale wywarła na mnie szczególne wrażenie, i zawsze przypominam sobie o niej w moich momentach "spadkowych". J
Pewien indiański chłopiec zapytał kiedyś dziadka:
- Co sądzisz o sytuacji na świecie?
- Dziadek odpowiedział :
- Czuję się tak jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.
- Kto zwycięży? - chciał wiedzieć chłopiec
- Ten, którego karmię - odrzekł dziadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz