wtorek, 2 kwietnia 2013

Nie mordujmy naszych artystów.


Słyszeliśmy pewnie jakieś milion razy przez jakie męki twórcze przechodzą artyści w procesie tworzenia. Jak przepoczwarzają ulotne idee w swoich genialnych umysłach w chwilach nagłego uderzenia weny, takiego olśnienia z niewiadomego źródła. Znasz to, nawet jeśli nie jesteś artystą. Wszyscy przyjęliśmy to za oczywistość, że genialny pisarz, muzyk, malarz to osobnik o niezupełnie tym samym poziomie zrównoważenia psychicznego co zjadacz chleba powszedniego - rzemieślnik czy też urzędnik. Artysta w naszym ogólnym przekonaniu, to nie jest istota, którą określilibyśmy mianem „pracowita”. Nie. To ktoś kto odczuwa swędzenie, którego nie może podrapać; rzuca się w przypływie wewnętrznej euforii, wypluwa z siebie „dzieło”, rodzi je niemal z niepokalanego poczęcia, po czym wyczerpany osuwa się na ziemię. To osoba maniakalno - depresyjna, cyklofrenik dwubiegunowy, Bułhakow co w biedzie i ciężkiej nerwicy kończy życie,  Sylvia Plath umierająca z głową w piekarniku na własne życzenie, Gaudi wpadający pod tramwaj, Witkacy w nieustannym transie halucynogenów żebrzący o odrobinę czystej formy, że nie wspomnę już o motywach Hendrixa, Joplin, Morrisona, Cobaina, Hutchence’a, Phoenixa, Winehouse. Lista ofiar własnego demona jest dłuższa rzecz jasna.
Czy artyści rodzą się psychopatami? Okazuje się, że nie. My, ludzie, dojrzewając budujemy w sobie system odpornościowy na bodźce zewnętrzne. Przyjmujemy je różnie. Od racjonalnie chłodnej obojętności, poprzez zdrową empatię, do skrajnej nadwrażliwości. Artysta widzi, słyszy, czuje „mocniej”. Dla otoczenia staje się jasne, że ktoś kto posiada słuch absolutny, jest geniuszem. W naszej epoce, w której wszystko tłumaczymy potencjałem naszego mózgu, jest pewnikiem, że : artysta = człowiek obdarzony genialnym umysłem. Jakie rodzi to konsekwencje dla ludzi uprawiających sztukę? Ogromne. Obarczamy ich wielką presją odpowiedzialności, że cokolwiek wychodzi spod ich pióra, pędzla czy innego narzędzia, MUSI być ZAWSZE doskonałe. Tacy ludzie, po stworzeniu wiekopomnej książki, czy dzisiejszego „bestsellera” będą ścigać się przez resztę życia ze swoim własnym dziełem. Nie wiem czy w psychiatrii istnieje jakaś jednostka medyczna na określenie tego przełomu. Nazwałabym to syndromem „Feniksa z popiołów”, bo za każdym razem człowiek kreujący zaczyna kreować od zera konkurując sam ze sobą.
Jesteśmy bardzo okrutni wobec naszych idoli. Obserwuję czasem zdruzgotana na duszy szeregi  Krytyków (co przez wielkie K) pastwiących się nas nowymi płytami od dawna uznanych muzyków. Opiniami typu „nigdy już nie powrócił do wcześniejszej formy”, czy „znów zawodzi nasze oczekiwania”, bądź „to już nie ten sam artysta”. Przyrzekam, że tak jak poszukuję piękna w życiu, tak wycięłabym niektórym znawcom języki.
Ta sama brutalna tendencja odzwierciedla się w świecie sportu, który jest swego rodzaju sztuką. Nie zapomnę jak deptaliśmy naszego wielkiego bohatera narodowego „Adasia Małysza” protektorami patriotycznych butów, za karę, za mały spadek formy po epoce glorii i chwały. Wstyd rodacy. Czy bohaterów nie należy na rękach nosić, ran całować, laurami obwieszać „k” za jego przeproszeniem mać?
Nie dziwi mnie, że od czasów renesansu, kiedy to ustanowiliśmy człowieka centrum uniwersum, artyści cierpią na depresje, nerwice lękowe spowodowane naturalnymi spadkami kreatywności, zwłaszcza gdy największe dzieło życia mają już za sobą, a nienasycone tłumy wrzeszczą „JESZCZE”. To często prowadzi do przedwczesnych śmierci czy samobójstw wspaniałych ludzi. Zacytuję teraz za autorką bestsellera „Jedz, módl się i kochaj” Elizabeth Gilbert: „To był błąd. Myślę, że pozwalając komuś by wierzył, że jest naczyniem, esencją i źródłem boskości, kreatywności, nieznaną wieczną tajemnicą to trochę za dużo odpowiedzialności jak na jedną, kruchą ludzką psychikę. To jak prosić kogoś, aby połknął słońce”. Do czasów renesansu bowiem odpowiedzialność leżała poza osobą artysty. Genialne dzieła były tworem Boga, bogów znanych nam z mitologii, elfów, wróżek, demonów i innych sił metafizycznych. Wielki filozof był osobą wybraną, ustami zaświatów. Nie naczyniem. Dostawał magiczny przekaz, który przez niego przepływał, a w chwili weny spisywał bądź wymalowywał, a gdy miał czas zastoju, nikt go nie winił, w końcu to niebiosa decydowały.
Nie widzimy artystów przy pracy. Zwłaszcza artystów-rzemieślników, którzy jak w każdej wybranej profesji muszą włożyć godziny codziennego wysiłku w to by świat wydawał nam się piękniejszy, lepszy. Głowią się, gapią w sufit, piszą i skreślają setki razy by znaleźć najodpowiedniejszy środek wyrazu. Nie puszą się na geniusz, wybrali to co kochają, chcą tworzyć i coś nam dać. Ku radości, pogłaskać nam zmysły, i przy okazji troszkę własnego ego (kto tego nie robi dla zdrowia psychicznego niech pierwszy rzuci kamieniem). Nie gaśmy w nich iskry. Doceniajmy kibicując. Oni sami wiedzą kiedy ze sceny zejść niepokonanym.


Post Scriptum
Tekst powyższy uderzył mnie dziś w głowę między kubkiem kawy a myciem zębów. Czy powinnam iść do lekarza?

5 komentarzy:

  1. całkowita racja, tyle, że artysta bardziej odczuwa presję bardziej z własnej strony niż z czyjejś . Bynajmniej - ja tak mam. Złoszczę się na siebie nie mając weny. Chce coś tworzyć , bo to mój cel, mam jakiś plan. Czasami gorzej jest z pomysłami ;) no ale cóż... każdy ma inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poliandrio, oczekiwanie na wenę jest jak oczekiwanie na święta, od czasu do czasu nadchodzą...Chcesz tworzyć, twórz, to jest praca, szukanie pomysłów to też jest praca. Wiem, że to nie brzmi jak perfekcyjny sen artysty, ale im wcześniej zdasz sobie z tego sprawę, tym świadomiej będziesz realizować swoje cele. Powodzenia, na pewno powstaną w Twojej głowie fantastyczne historie, ale trzeba ją ruszać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Gospodarzu, właściwie, witaj Gospodyni.
    Pozwoliłem sobie ten Twój tekst Dominiko zaprezentować u siebie na moim autorskim blogu pn. Biały Blues Poezji.. .http://korespondentwojenny.salon24.pl/518283,corka-wiatru-czesc-ii

    Powiem tak, niesamowita to znaczy czysta polszczyzna, i to mnie wpierw uderzyło. Twój język literacki nie każdy może zrozumieć. Tak. Dzisiaj w Internecie język tak zubożał, iż sens istnienia choćby podobnych poetów co ja, to jesteśmy potrzebni. I Ty jesteś potrzebna.

    Pozdrawiam - Zygmunt Jan Prusiński z Ustki
    tel. 722151449

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopisek...

    Dominiko, pisz u mnie. Strona jest poczytna.

    Od 3,5 roku odsłon u mnie jest ponad 230 000...

    A "Lubię to!" 3 miesiące temu liczba wskazywała 1000...

    OdpowiedzUsuń
  5. Zygmunt Jan Prusiński


    A PIŁO SIĘ Z WAMI...

    Pamięci Zbigniewa Jerzyny i Wiesława Sadurskiego


    Jeden miał wąsy to Wiesiek
    drugi w bereciku chodził to Zbyszek
    był i Roman Śliwonik i Krzysztof Gąsiorowski
    i niezliczona dawka polskiej wódki.

    Gospodarzami byli młodsi poeci
    którzy dopiero byli w połowie na drabinie
    a może jeszcze niżej do nieba:
    Waldemar Mystkowski i Mirosław Kościeński
    i ja - jako literacki buntownik.

    Tę wódkę to pewnie Bóg nalewał
    no bo tyle było rozmów o poezji.
    A tak mało albo wcale o kobietach
    jakby nie istniały w polemice.

    Poeci ze skrzydłami pofrunęli
    każdy w inną swoją stronę...
    Niektórzy nie wrócili już -
    do ognisk w wierszach palących
    u źródeł bezimiennych rzek i łąk.


    13.1.2013 - Ustka
    Niedziela 16:07

    Wiersz z książki "Życie z duchami"...

    OdpowiedzUsuń