madryckie bibliometro |
Wczoraj gdziekolwiek się nie obejrzałam, znajdowałam bezpańskie książki. Czy to jakaś manna albo plaga z nieba, ktoś je zgubił na ławce, czy (o zgrozo!) porzucił niechciane na trawniku? Nie tym razem. Madryt włączył się jak co roku w obchody Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich. Ludzie wymieniają się czy popadnie na ulicach, księgaże wystawiają przed sklep stragany oferując co mają po obniżonej cenie. Hiszpania już w 1930 roku rozpoczęła tę wesołą tradycję w dzień Św. Jerzego, a UNESCO w 1995 r. symbolicznie ogłosiło dzień 23 kwietnia światowym świętem. Miało to też związek ze zbiegiem dat urodzin bądź śmierci różnych pisarzy o międzynarodowej i ponadczasowej sławie, jak Cervantes, Szekspir, czy Nabokov.
Prawdę mówiąc jednak nie chciałam się rozwodzić na temat tego dnia, raczej zainspirował mnie on do zrobienia małego wywiadu z Tobą, mój "prywatny" Czytelniku ;) Interesuje mnie co według Ciebie jest, a co nie jest książką; czy jest to przedmiot składający się z papierowych stron zapełnionych drukarską czcionką, czy przekaz wewnątrz ukryty? Pytam z zupełnie prozaicznego i pragmatycznego powodu, bo że posiadamy książki by je czytać, a czytamy by coś wiedzieć, to taka mowa-trawa. Ostatnio jednak wrze dyskusja między romantycznymi bibliofilami i postępowymi fanami dygitalizacji wszechmaterii. Rozglądam się więc w madryckim metrze i podpatruję innych czytelników, współpasażerów. I z tego podglądania cudzych zwyczajów wynika, że w dużym mieście ludziom znudziło się dźwiganie opasłych tomiszcz, choćby uwielbiali szelest papieru, czy zapach druku, ból pleców zwyciążył ich romantyzm. Ja póki co jeszcze noszę pod pachą te "relikty", nawet jeśli wydane w tym roku wykorzystując sprytny system maleńkich bibliotek, przeszklonych kapsuł na wielu stacjach metra. To wygodne, z miejską kartą biblioteczną, wypożyczam gdzie bądź i oddaję też według humoru. A jako, że jestem jednak zwierzęciem wygodnickim, co przy okazji się sporo przemieszcza, także przestworzami, to pomyślałam sobie, może warto by spróbować i dać szansę elektronicznym publikacjom. Jestem bardzo ciekawa czy się odważysz napisać w komentarzu jakie masz doświadczenia z tzw. e-bookami, za czy przeciw, wybierasz tradycyjny papier, a może e-ink coraz bardziej popularnych czytników, czy zwyczajnie laptop/tablet? Śmiało polecaj albo odradzaj. :)
W domu: papierowa książka ma jeszcze swój urok. W podróży, na spotkanie z kimś,kto też lubi czytać czy na urlop - zdecydowanie e-book. Lżej i wygodniej. A także - możliwość zmiany wielkości czcionki nabiera znaczenia w pewnych okolicznościach.
OdpowiedzUsuńDzięki Kolesiu, logiczne co piszesz.
OdpowiedzUsuńJeszcze do niedawna twierdziłam, że ebooki są profanacją i dziwiłam się, jak można je czytać, kiedy kontakt z książką, jej zapach, przerzucanie stron daje tyle radości. Do czasu, aż nie zaczęły mi wysiadać plecy. Jako osoba, która uwielbia czytać książki grube (500 stron i więcej) postanowiłam zainwestować w czytnik. Zobaczymy, jak się będzie sprawdzał. Popieram Kolesia - w domu książka, w podróży ebook :)
OdpowiedzUsuńWitaj Paulina, to chyba za waszą radą podążę, napisz jak go troszkę poużywasz.
OdpowiedzUsuńW 90% czytam książki papierowe - kiedy jeździłam na uniwersytet pociągiem częściej wybierałam Kindle'a z powodu jego małych gabarytów. Obie opcje mają swoje plusy! :)
OdpowiedzUsuń