niedziela, 31 marca 2013

Alleluja na wygnaniu.


Siedzę sobie właśnie przed monitorem mojego wysłużonego komputera i sprawdzam co mi tu donosi gołąbek mailowy. A donosi, że w ojczyźnie mojej Białe Święta. Najbliżsi narzekają, że wiosenki ani widu ani słychu, przebiśniegu też na próżno z lupą wyglądać… A co u mnie na moim małym skrawku emigracji? Wmontowałam laptopa w sam środek wielkanocnego stołu, między malowane do późnej nocy jaja, a pluszowego kurczaka ze szklanymi oczkami. Bigos upichciłam tak jak trza, mimo, że o kapustę kiszoną tu niełatwo, oj nie łatwo, że mi ją matuli w paczce śle razem ze śledziami, sezamkami, chałwą i wafelkami teatralnymi. Za oknem niezmiennie „listopad”, rzęsista ulewa, która już mnie nawet przestała dziwić i przykuła do wirtualnego świata choć tak bardzo chciałam zrobić świąteczny piknik w madryckim parku Retiro. Hiszpania to podobno katolicki kraj, kompletnie już zlaicyzowany, zachowuje gdzieniegdzie małe wysepki wiary jak we wczesnych wiekach chrześcijaństwa. Tak jest też na moim wybitnie „cywilizowanym” osiedlu, gdzie kościół parafialny to mały barak ledwie sklecony, wciśnięty między supermarket a fitness centre,  przypominający swą prostotą bardziej betlejemski żłóbek niż strzeliste katedry w centrum Madrytu, co świecą pustkami. Zabrałam dziś więc moją jednoosobową rodzinę do tego blaszanego domu bożego żeby uczcić  Alleluja, żeby mieć przy sobie kawałek prywatnej tradycji mimo, że części liturgiczne mają śmieszne, dziwne, obce brzmienie.
Myślę o Tobie, gdziekolwiek mnie czytasz. Najprawdopodobniej w polskim rodzinnym gronie podjadając resztki śledzia, może sernika z rodzynkami. Podejrzewam, że nie masz najmniejszej ochoty wyściubić nosa na zewnątrz, mimo, że pies patrzy błagalnym wzrokiem. Nie wiem jaka jest Twoja wiara albo niewiara, czy i która religijna odnoga. Ale nawet jeśli nie są to takie katalogowe święta, jakie zawsze na zawołanie chcemy mieć… Wesołego Alleluja!

niedziela, 24 marca 2013

Sunset

Moja ukochana i zawsze młoda Kate Bush, pojawi się tutaj jeszcze nie raz. Mimo, że świetność jej kariery przypada na lata 70-80 te ubiegłego wieku, będzie to utwór z płyty Aerial (2005), którą fantastycznie przeplatają motywy ptasiej muzyki.

sobota, 23 marca 2013

Poliamoria.


No i znowu woda na młyn. Dla mojej nienasyconej wyobraźni.  Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej ludzie popadali w tyle konfliktów wewnętrznych jak dzisiaj. Ja nieustannie popadam w konflikt wewnętrzny widząc 15 wersji soku pomarańczowego w supermarkecie. Próbuję go leczyć wprowadzając filozofię minimalizmu w większości sfer bycia. O podejmowaniu decyzji w czasach ponowoczesnych będę musiała jednak napisać w osobnym poście, jako że umiejętność dokonywania wyboru wpływa na kondycję naszych umysłów bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Pamiętasz rudowłosą Marion, wybrankę serca legendarnego Robin Hooda? Ok. A teraz wyobraź sobie, że po ciężkiej batalii z gwardią szeryfa Nottingham, i kolejnym przechytrzeniu przytępego Gizborna, banda Hooda wraca do swojej kryjówki w Sherwood i po drodze chłopcy rzucają kości ażeby ustalić kto tej nocy znajdzie ukojenie w ramionach pięknej Marion. Zaraz, zaraz, zaprotestujesz, coś  tu nie gra, przecież to nie z tej bajki, przecież Robin w życiu nie podzieliłby się z nikim swoją ukochaną, prędzej przeszył deszczem strzał i poprawił włócznią… Hm. No właśnie, to nie ta bajka. Ale zastanówmy się, sześciu zdrowego chłopa zamieszkujący ten sam kawałek przestrzeni (to prawda, z lasu łatwiej wyjść  nie trzaskając drzwiami) z jedną młodą, także zdrową kobietą… Ja wiem, że moja wyobraźnia jest dość swawolna, ale przecież każdy co wrażliwszy zauważy, że Małemu Johnowi czy Willowi Scarlet, a może nawet braciszkowi Tuckowi ckliło się do własnej porcji pieszczot, ale wszyscy bohatersko zaciskają nóżki w imię szacunku dla przyjaźni i czci lidera grupy. A teraz z innej beczki: taka Smerfetka dajmy na to…, chyba  nie przynależała do nikogo w szczególności o ile pamiętam, tym samym cała wioska płci męskiej miała przynajmniej potencjalne prawo kochania Smerfetki, w Smerflandii panowało  zatem prawo uniwersalne do miłości.
Dobrze, dobrze – powiesz- ale bajek z dzieciństwa się nie tyka, to kwestia tożsamości z daną kulturą. O! No to tutaj wywołuję kolejny kontrowersyjny temat. Prawdopodobnie zawsze istniały wewnętrzne niezgody jednostek na sztywne zasady kulturowe, które upraszczając nazwano moralnością. Teraz gdy dumnie obnosimy przed sobą i innymi rzekomą tolerancję dla wszystkiego co wypływa z naszej wolności, do wyboru do koloru, pozostał nam chyba ostatni bastion do obalenia. Zaakceptowaliśmy singli z wyboru, wszelkie odmiany relacji nieheteroseksualnych, a tzw. swingowanie wydaje się być niegroźną ospą wietrzną co się przydarza rozwiązłym, bo oto nadciąga rewolucja, co zmusi nas do przedefiniowania tego co zwykliśmy myśleć o miłości. 
Poliamoria. Cóż to za wymysł? „Poli”-wiele, i „Amor”- miłość = Wielomiłość. To tłumaczenie etymologiczne. A teraz do rzeczy. Po lekturze wywiadu w portalu Zwierciadło.pl z seksuolog Agatą Loewe, spróbuję przybliżyć teorię poliamorii. Termin ten nie określa jakiejś nowej formy rozwiązłości czy skomplikowanych seksualnych konstelacji. Poziom abstrakcji jest tutaj trochę wyższy. Musimy więc wysilić drogi czytelniku wyobraźnię.
W relacjach poliamorycznych występuje bowiem nie dwóch lecz trzech i więcej partnerów i wszyscy wzajemnie obdarowują się miłością. Przypuszczam, że naturalną koleją rzeczy pociąga to za sobą także seksualne obcowanie, ale nie jest ono celem samym w sobie. Zakłada się, że tutaj dochodzi do wielokierunkowego uczucia zakochania, podziwu, szacunku i wymień co tam jeszcze chcesz, a co przyjęło się uznawać jako miłość dwóch osób. Może też występować w otwartych mentalnie i spirytualnie tradycyjnych związkach dwojga, gdzie oboje partnerów akceptują pojawienie się nowego „członka” w relacji, choćby to dotyczyło tylko jednego z nich. Pogmatwane? Krótko mówiąc klasyczny romans na boku za otwartym przyzwoleniem partnera. Powiesz, nic nowego. Historia, literatura i sztuka dają nam niezliczone przykłady ludzkiej poliamorii ukrytej pod płaszczem moralnych i prawnych nakazów. Był przecież hippisowski zryw 1969 roku i życie w komunach, gdzie królowała free love, nieco podkręcana zielonymi używkami…
Pamiętam ten moment przed ładnych kilku laty kiedy polscy geje „wychodzili z szafy” . Raczki, Poniedziałki i inne osoby publiczne ujawniły swoją tożsamość seksualną w blasku fleszy . Są tacy, którzy wolą zachować kwestię preferencji jako immanentną część intymności ( czyli moja skłonność jest tematem prywatnym i zamkniętym, podobnie jak nie zwierzam się publicznie czy wolę mięso czy też ryby), ale wydaje się, że idea tej odmienności już się zakotwiczyła w umysłach nawet zatwardziałych ortodoksów i jeśli nie jest powszechnie akceptowana, to przynajmniej już nie dziwi. Teraz będę z niecierpliwością wyglądać wynurzeń  tych pionierów nowego stylu. Przeczuwam, że już wkrótce na sofach „pytania na śniadanie” , „dzień dobry TVN” i innych gawędziarskich mediów  zasiądą miłosne wielokąty celebrytów  i ze świeżo odnalezioną szczerością będą obdarzać nas szczegółami swojego intymnego wyboru w duchu hippie. Prędzej czy później ten moment  nastąpi jeśli tendencja się utrzyma nieprzerwana jakimiś nieprzewidzianymi wywrotami w skali globalnej. Jak to się będzie miało do utrzymania tradycyjnej „świętej” rodziny, która i tak już drży w posadach? Trzeba by spytać  o to Stanisława Lema, niestety, nie jest to możliwe…
Może już wiesz, ale jeśli przypadkiem nie, to wiedz, że pojawia możliwość legalizowania takich 3, 4, 5,…cio-osobowych tworów miłosnych, a tym samym zmiany definicji instytucji małżeństwa. Okazuje się, że Brazylia jest prekursorem nowoczesności w tym temacie. W stanie Sao Paulo a mieście Tupa notariusz Claudia do Nascimento Domingues uznała za legalny i zarejestrowała związek mężczyzny i dwóch kobiet. Trio mieszka wspólnie w Rio de Janeiro od trzech lat. Osoby te dzielą konto bankowe, wspólnie pokrywają też rachunki i wydatki. Zdaniem pani Domingues, pojęcie rodziny z czasem uległo zmianie. Miała powiedzieć: "My tylko uznajemy coś, co zawsze istniało. Niczego nie odkrywamy". Jeśli zatem chcesz jednocześnie poślubić dwie osoby, czy więcej, to tam ci na to pozwolą i nie będą ścigać za bigamię.
A co do naszego skromnego podwórka? Z tego co wieszczy prof. Zbigniew Lew-Starowicz, w Polsce to kwestia kilku lat, bowiem od dawna podejrzewał, że to co kiedyś kryło się w domach pod kołderką dulszczyzny, zostanie zalegalizowane gdy do tego mentalnie dojrzejemy.
Tym sposobem idea poliamorii mogłaby zaistnieć  w prawnie regulowanych formach poligamii. Czy sens poligamii jednak idealnie pokrywa się z zagadnieniem poliamorii ? Odsyłam Cię tutaj do Wikipedii, jeśli chcesz konkretów.  Zwolennicy tego otwartego sposobu kochania, powiedzmy, „nieograniczonego” powinni właściwie zaznaczyć, że poligamia była i jest dotychczas  wynikiem nacisku kulturowego nie zawsze zgodnego z potrzebą jednostki. W odróżnieniu poliamoria zakłada, że w takim wieloosobowym układzie spełniane są wszelkie emocjonalne potrzeby wszystkich osób w niego wchodzących. Zatem nie ma miejsca tu na niezgodę czy zazdrość, gdyż wszyscy bez wyjątku wynoszą z tego korzyści i nikt nie jest zaniedbywany. Więcej, relacja oparta jest na bezwzględnej szczerości i takim rozplanowaniu „obszaru atencji” by każdemu było dane „według jego potrzeb”.
Aby zakończyć te rozważania z cyklu „neverending story” dodam swoje odautorskie trzy grosze. Osobiście nie sądzę żebym mogła kiedykolwiek wpisać się w podobny schemat  i bynajmniej przez deficyt uczuć, którymi bez trudu obdzieliłabym pół świata ciekawych i pięknych w każdym wymiarze tego słowa, ludzi. Być może wyjdę na  tchórza  czy ograniczonego  wroga postępu. Monogamia jednak zaistniała w takim  momencie rozwoju cywilizacyjnego człowieka, który był znaczącym skokiem rozwojowym i logicznie wymyśliliśmy i dokonaliśmy wyboru typu relacji 1+1  „po coś”. Oprócz gromadzenia bogactwa w ramach kształtującej się własności prywatnej i poczucia bezpieczeństwa (że nikt obcy  nie będzie nam z domu cukru wynosił), zaistniał gdzieś w mroku dziejów ten szczególny element mistyczny.  I każdy kto dostrzega piękno w tym, że Marion przynależała tylko do Robina, a Robin tylko do Marion - ten rozumie. A ciąg dalszy zostawimy sobie na inną bajkę…



czwartek, 21 marca 2013

Wiosna, ach to ty!

Zawitała do Madrytu dokładnie wczoraj, wierna swojemu astronomicznemu zegarowi. Pierwsze jej znaki wyglądałam od dawna, w końcu hiszpańskie słońce zazwyczaj jest bardziej łaskawe...ale nie w tym roku. Przenikliwy ziąb i deszcze to nie jest to co zwykliśmy sobie wyobrażać jako "Hiszpania".
Dzisiaj moje serce obudziło się wiosennie i aż mi się pcha na usta zwiewna piosenka Grechuty. Pamiętasz? 
To taki  mistyczny czas, że jakaś nowa fala energii łaskocze ci synapsy i chcesz  zrobić coś fajnego, coś przemeblować w domu, w głowie, w życiu. Mnie za dwa miesiące czeka dość konkretne "przemeblowanie"... . Zamążpójście. Ale chcę doskonale się przygotować do tego skoku na bungie w nieznane. Jeśli myślisz, że ograniczę się do kiecki, listy gości i menu weselnego to się grubo mylisz. 
Moje serce i moja głowa ma być "wiosenna", dlatego topię dziś symbolicznie Marzannę zaklinając wszystkie elfy, jednorożce i inne dobre duchy, by były ze mną na tej drodze, kiedy będę podejmowała ważne decyzje. Moje topienie Marzanny rozpocznie się zdecydowanym oczyszczaniem przestrzeni wokół mnie, ze zbędnych przedmiotów, niepotrzebnych myśli, nieżyczliwych ludzi. Więcej energii zaangażuję w użyteczne myśli, poświęcę czas tylko tym, których kocham z wzajemnością, a przedmioty? Będą służyć mnie, a nie ja im.  Życzę tego i Tobie! Wiosny!

poniedziałek, 4 marca 2013

piątek, 1 marca 2013

Krzyk Ziemi.


Dla hispanofilów  – „El grito de la tierra” Sarah Lark.
Pierwsza z książek, które tu polecę, to ta którą obecnie czytam. Powiesz: oceń jak skończysz, ale spokojnie, mam swoje powody… Jest to już trzecia i ostatnia część z trylogii niemieckiej autorki Sarah Lark. Pierwsza i druga część mnie nie zawiodły i wypełniły długie zimne wieczory (mimo, że madryckie), ostatnią czytam  więc z pełnym zaufaniem. Mój wpis jest pewną forpocztą, jako że w polskiej wersji książka jeszcze się nie ukazała, będzie to chyba radosną nowiną dla fanów pani Lark. Jeśli tytuł zostanie przetłumaczony dokładnie tak jak w hiszpańskiej wersji językowej, to powinien brzmieć: „Krzyk Ziemi”. Historia nowozelandzkich osadników dotyczy tu już trzeciego pokolenia bohaterów tej historycznej sagi. Znowu podziwiamy piękno nowozelandzkich bezkresów, detale maoryskich obyczajów, przemierzamy ocean do Europy, podróżnicy w przestrzeni i w czasie. Jest pięknie. 
Miłośnicy języka hiszpańskiego mogą sięgnąć po nią już teraz, a mam nadzieję, że cierpliwi wkrótce doczekają się polskiego wydania.