Ten, kto choć raz odbył podróż transoceaniczną wie co to jest "jet lag syndrome", najprawdopodobniej go doświadczył na własnej skórze. "Zespół nagłej zmiany strefy czasowej" następuje po długich podróżach w kierunkach wschód-zachód, bądź na odwrót. Objawy mogą mieć różne natężenie, ale możnaby je krótko porównać do klasycznego, poczciwego kaca.
Eksperci badający funkcjonowanie człowieka w czasie "usytuowali" fizycznie nasz biologiczny zegar. Jakieś dwa, trzy centymenty za nosem mamy takie miejsce, w którym krzyżują się włókna nerwu wzrokowego. I dokładnie ponad nim znajduje się jądro zgrupiające neurony, które za pośrednictwem siatkówki zbierają informację o porze dnia czy nocy i wysyłają reszcie ciała, by wiedziało jak się zachować. Jednak zegar biologiczny każdego z nas w odmienny sposób łączy ciało ze światem zewnętrznym. To czy kogoś klasyfikujemy jako skowronka czy sowę nie wynika jedynie z obserwacji jego nawyków. Mamy to zagwarantowane genetycznie ( na marginesie dodam, że ludzie-skowronki umierają w godzinach porannych, a ludzie - sowy, nocą. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Podobno dzięki tej obserwacji można będzie dostosować przyjmowanie leków do indywidualnego rytmu, a tym samym wydłużyć życie). Mimo tego, że w większości jesteśmy sowami, a tym samym najlepiej funkcjonujemy w późnych godzinach, już od wieku przedszkolnego poddani jesteśmy zewnętrznemu reżimowi godzin nauki i pracy. Nie ma co się spierać z tym organizacyjnym ładem, umowa społeczna zobowiązuje ;) Jednak skutki fizjologiczne, z którymi człowiek-sowa musi się zmagać, są tym co niedawno określono jako "społeczny jet lag", czyli 5 dni późnego chodzenia spać, wczesnego wstawania, plus weekend odsypiania daje taki efekt, jakby "sowa" latał do Nowego Yorku sześć razy w tygodniu. Cytując biologa Tilla Roenneberga: "Podczas gdy jet lag w podróży jest ostry i przejściowy, jet lag społeczny jest chroniczny. Ludzie latają na wschód w piątek wieczorem i wracają w poniedziałek rano; oczywiście nie ruszając się z miejsca. Nie cierpią na realny podróżniczy jet lag, ale sytuacja jest ta sama. Zegary wewnętrzne i zegary społeczne właściwie skazują ich na życie we wrzecionach dwóch różnych systemów czasowych, i muszą stawić temu czoła każdego tygodnia!" Nie pomogło nam też wcale ostatnie 200 lat uprzemysłowienia, bo większość czasu spędzamy w czterech ścianach, w pomieszczeniach sztucznie oświatlanych. To dezorientuje nasz wewnętrzny zegar, który rozumuje tak, że światło = dzień, a ciemność = noc. Używając lamp "zdesynchronizowaliśmy się" niejako. W naszej epoce zegary biologiczne folgują sobie w braku informacji o świecie 24-godzinnym i zaczyna ją kreować swoje własne światy, a jedynym momentem ciemności detektowanym przez nie, jest moment, w którym śpimy. W ten sposób stajemy się coraz bardziej "sowami", coraz bardziej podatni na społeczny jet lag i kodujemy to w genetyce.
Idźmy więc idźmy w stronę Słońca... :)
P.S. Temat został przeze mnie zaczerpnięty z hiszpańskiego programu popularno-naukowego "Redes".